"Pokolenie bimbru" - Magdalena Boczkowska, "artPapier"
Tytuł zbioru opowiadań Łukasza Steca nasuwa skojarzenie z prozą –
nazwijmy ją – alkoholową. Wystarczy wspomnieć chociażby „Pod
Mocnym Aniołem” Jerzego Pilcha czy „Tequilę” Krzysztofa Vargi. I alkohol
musi być obecny w tej książce także z tego powodu, iż bohaterami są
głównie studenci, a akcja większości tekstów rozgrywa się w
akademikach. A wiadomo przecież, jaka opinia o akademickim życiu
powszechnie panuje.
Debiut Steca to zbiór dziesięciu opowiadań, które można by podzielić na
dwie grupy. Połowę z nich stanowią fantasmagorie narratora,
surrealistyczne, fantastyczne wizje. Do tej grupy zaliczyć można
chociażby „Biskupin calling”, „Bal psychologa”, „Akademię”, „Butelki z
benzyną (i kamienie)”, „Lokatora” czy, opisujący sen bohatera w
autobusie, tekst „Pasażerka” (który wywołuje mocne skojarzenie z
„Pokocham ją siłą woli” z tomu „Się” Stachury). Pojawia się w nich
chociażby (zmarły w 1981) Bob Marley, który przybył z Jamajki i umówił z
bohaterem w Warszawie, by napisać swoją nową piosenkę,
zatytułowaną „Biskupin calling”. Mamy również niewidzialnego lokatora,
którego „nabywa się” wraz z nowym mieszkaniem i który z owego
mieszkania nie chce się wyprowadzić. A w filmie zatytułowanym
„Siwczyk” (sic!) główną rolę zagrał... Rafał Wojaczek.
Te tworzone przez autora światy au rebours mają jednak swoją
rzeczywistą topografię. Dlatego można powiedzieć, że jednym z
głównych bohaterów pomieszczonych w „Bimbrze” tekstów jest miasto,
w tym przypadku Katowice. Aczkolwiek dla czytelników, którzy nigdy w
stolicy Górnego Śląska nie byli, przywołane nazwy, ulice, czy osoby nic
zapewne nie znaczą, pozostali – w jakiś sposób z Katowicami związani
– łatwo odnajdą trasy, które zapewne sami nieraz przemierzają. Stec
ma plastyczną wyobraźnię i w dokładny, barwny sposób potrafi opisać
takie miejsca, jak na przykład osiedle akademickie w Katowicach-
Ligocie. Zabiera czytelników na „spacer” po Katowicach, do Jazz Clubu
„Hipnoza”, mijając po drodze pomniki Korfantego i Piłsudskiego, a także
niezbyt ciekawy budynek Wydziału Filologicznego. Spośród
charakterystycznych dla miasta „punktów” rozpoznajemy również między
innymi klub studencki „Za Szybą”, Empik, Wydział Nauk Społecznych czy
Rynek, który rynkiem być nie powinien, oraz Plac Wolności, który
powinien być rynkiem, a jest placem. Ba, możemy również poznać znaną
skądinąd „skarłowaciałą staruszkę” – żebraczkę, zaczepiającą ludzi na
katowickich ulicach. Katowice w tej prozie są z jednej strony szare i
brudne (takie są w istocie), ale z drugiej strony – swojskie i przyjazne
dla bohaterów-studentów. Umieszczenie akcji tych mocno
fantastycznych opowieści w dających się zweryfikować realiach wywołuje
efekt balansowania na granicy jawy i snu, czy też może raczej
wypadałoby powiedzieć – na granicy trzeźwości i alkoholowych wizji.
Może warto by jednak zastanowić się, na ile historie te są po prostu
fantastyczne, a na ile pokazują tylko paradoksy naszej, coraz to
bardziej absurdalnej, rzeczywistości? Strajkujący górnicy to dość
powszechny obrazek, a że w opowiadaniu urządzili manifestację w
akademikach i wtargnęli przez okno do pokoju bohatera? Cóż, wszak
nieśli transparent z napisem „won, burżujscy studenci”...
Drugą grupę stanowią natomiast opowiadania, by tak rzec, realistyczne,
mocno zaangażowane w otaczającą rzeczywistość. Moim zdaniem lepsze
od pierwszych. Taką historią jest między innymi przejmująca
„Rodzinada”, której tytuł jest zapewne ironiczną aluzją do nazwy
teleturnieju „Familiada”. Jest to wstrząsające opowiadanie o chłopcu z
tak zwanego „dobrego domu”, niestety dobrego tylko na pokaz. Chłopak
popełnia w końcu samobójstwo. Stec potrafi umiejętnie wczuć się w
sytuację bohatera, którego rodzice nieustannie „oceniali. Wzrokiem,
mową i zaniechaniem”. W podobnym tonie utrzymane są jeszcze takie
opowiadania jak „Psycholfan”, w którym narrator, wraz z grupą
zapalonych kibiców-szalikowców, przez przypadek trafia na mecz GKS-u
z Legią Warszawa; czy, bodaj najzabawniejszy ze wszystkich
pomieszczonych w tomie tekstów, „Aktor”, którego bohater – właśnie
tytułowy aktor – zmęczony/znudzony (?) sławą i grą w popularnym
serialu, napada na kobiety. Jednej z nich udaje się ściągnąć mu
kominiarkę i gdy przekonuje się, że zaatakował ją znany gwiazdor, chce
by ją zgwałcił. Ale on już nie ma ochoty, więc zaczyna się szalony pościg
potencjalnej ofiary za potencjalnym oprawcą...
Na tym tle – moim zdaniem – najlepiej wypada opowiadanie tytułowe,
najdłuższe w całym zbiorze. Główny bohater i narrator zarazem, tak jak i
w pozostałych tekstach, jest studentem Uniwersytetu Śląskiego. Jak
każdy student, większość czasu poświęca na imprezy, i jak każdemu
studentowi – wiecznie brakuje mu pieniędzy. Angażuje się również w
różnego rodzaju akcje, organizuje manifestacje, po prostu prowadzi
typowe studenckie życie. W tle opowiadanej historii pobrzmiewają
nawet echa pomarańczowej rewolucji na Ukrainie czy też wiadomość o
śmierci Jana Pawła II. „Bimber” kończy się słowami, które w zasadzie
mogłyby być reprezentacyjne dla całego tomu, a nawet szerzej –
słowami kluczowymi dla całego pokolenia, urodzonego mniej więcej w
latach 80., do którego przecież należy i autor (rocznik 1982), a
nazywanego umownie „pokoleniem JP2” – „jesteśmy pokoleniem Bimbru,
prawie wszyscy urodzeni w czasie stanu wojennego, w czasie
reglamentacji tego, co tak przecież ważne, w czasie braku wódki,
dokładniej mówiąc w czasie, gdy połowa Polaków pędziła bimber.
Pokolenie substytutów. Na naszych oczach komunizm najzwyczajniej w
świecie zastąpiono kapitalizmem. Reksia Kaczorem Donaldem, Szarika
psem Beethovenem, rodzinę telewizyjną Familiadą, przyjaciół
znajomymi”. Głośno było ostatnio, zwłaszcza za sprawą krakowskich
„Tekstyliów”, o rocznikach 70., ale może najwyższa pora ogłosić, że już
roczniki 80. „zmieniają wartę”?
Po lekturze wszystkich dziesięciu opowiadań (miałabym zastrzeżenia do
kompozycji, moim zdaniem „Bimber” powinien zamykać książkę), można
stwierdzić, że Łukasz Stec dał się poznać jako prozaik wyczulony na
zabawy słowne. Lubi rozbijać utarte frazeologizmy i odwracać sens
przysłów, potrafi także grać brzmieniem wyrazów, na przykład w stylu
„nie było lamentów. Były alimenty”. I jest w tym dobry. Podobnie jak w
rozbudowanych zdaniach, długich, narracyjnych tekstach, pełnych
nawiązań i aluzji – im dłuższe opowiadanie, tym lepsze, i tym większa
przyjemność dla czytelników. Lekkość pióra, ironia i uszczypliwy dowcip
to główne atuty prozy Steca. Dlatego mam nadzieję, że autor „Bimbru”
nie przestanie pisać. Kto wie, może zaskoczy nas swoją powieścią? Na
razie – jak na debiut – wypadł całkiem nieźle.
"Bimber" - Natalia Drozdalska, ProArte
Cechą bimbru jest zróżnicowany skład – podobno można go pędzić
nawet ze starych kaloszy. Kiedy jednak zaczynają się na niego składać
ludzie, elementy rzeczywistości, krytyka zachowań i prostactwa, ale
także pojedyncze i odosobnione tragedie, sprawa staje się dużo
bardziej skomplikowana.
Gdyby Łukasz Stec pędził swój bimber ze wspomnianych kaloszy, miałby
dużo prostsze zadanie, bowiem nie musiałby nikogo przekonywać do
swoich niewątpliwych racji. Tymczasem młody debiutant podejmuje się
rzeczy niełatwej, konfrontując ze sobą często mało realistyczne, pełne
halucynacji, porwań, marzeń i porażek historie. Kreśli obraz młodego
pokolenia, które nie ma szans odnalezienia się w świecie. Czytelnik
otrzymuje dziesięć historii, jakby wyjętych z pamiętnika odurzonego
studenta. Mamy tutaj wszystko: tajemnicze akademie, libacje
alkoholowe, niespodziewanych gości w postaci Woody'ego Allena czy
Boba Marley'a, młodzieńcze paranoje i manie prześladowcze, podwójne
tożsamości, od których nie sposób się uwolnić, a nawet wpływy
polityczne i świat mass mediów. W jednej z historii widzimy młodego
człowieka marzącego o miłości życia, w kolejnej beztroskie studenckie
popołudnie. Po chwili zaś znajdujemy się w środku rodzinnej tragedii, w
atmosferze zaszczucia, wytworzonej przez patologicznych rodziców.
Autor doprowadza sytuację do ostateczności, kiedy pozostaje tylko
„zobaczyć siebie otwierającego okno, siebie spoglądającego w dół,
siebie wdrapującego się na parapet, siebie zamykającego oczy, siebie
odrywającego nogi od parapetu, siebie lecącego z dziewiątego piętra”.
Swoje historie Łukasz Stec opowiada językiem potoczystym i potocznym
zarazem: lekkim, pełnym neologizmów i regionalizmów. Do narracji
włączył zwroty używane przez młodzież, humor językowy, lecz także
agresję i wulgaryzmy, które padają z ust bohaterów. Zabieg ten jednak
nie razi, bowiem przed oczami staje obraz pewnego pokolenia –
podobnie jak w „Pokalaniu” Piotra Czerwińskiego. Do Czerwińskiego
jednak Stecowi daleko. W pewnej chwili, w tytułowym opowiadaniu,
ukazuje nam autor to, co leży u podłoża wszystkich dziesięciu mini-
historii: obraz pokolenia '81. To pokolenie stanu wojennego,
nieokreślone, rozdarte między ideą papieża Polaka („Daria się dziwi, że
tylko jeden z nas jedzie na pogrzeb JP2”), a opadającym dymem z
papierosów. To pokolenia bimbru, wybuchowa mieszanka charakterów i
poglądów, pokolenie komunizmu zatopionego w kapitalizmie. Zarazem
jest to pokolenie tragiczne, lecz autor pozostawia mu nadzieję na
odrodzenie się. „Jesteśmy pokoleniem białych skrzydeł i gumowych
nietoperzy”, czyli już ani bierni, ani zbuntowani, a odnajdujący swoje
miejsce pośrodku.
Można się zastanawiać, dlaczego Łukasz Stec rozbił swój obraz na
dziesięć pomniejszych historii, zamiast przedstawić go tylko w
tytułowym Bimbrze. Jeśli jednak spojrzeć z szerszej perspektywy, każde
z krótkich opowiadań jest bytem autonomicznym, ale stanowiacym
część większej całości. Aby otrzymać pełen obraz współczesnych
rozterek, trzeba było odwołać się do różnych wpływów: rodziny, telewizji,
alkoholu, a także opisać młodzieńcze romanse i upadłe ideały.
Stara się więc Łukasz Stec stworzyć ze swoich histroii spójną, połączoną
całość, lecz nie wychodzi mu to do końca. Dzieje się tak bynajmniej nie
ze względu na brak umiejętności językowych, czy brak zmysłu
obserwacji, bowiem tym autor dysponuje w wysokim stopniu. Nie ma
jednak w jego książce jakiegoś clue, tytułowe opowiadanie, mające być
punktem kulminacyjnym, rozmywa się. I tak pozostajemy z obrazem
pokolenia niespełnionego oraz z poczuciem niespełnienia, że można tu
było napisać coś jeszcze.
BIMBER - Recenzje